Koronawirus i wirtualne spacery – rynek nieruchomości


Koronawirus i wirtualne spacery. Para połączona nagłymi wydarzeniami, które w wielu krajach zaowocowały tzw. lockdown’em, czyli odgórnym zakazem lub znacznymi ograniczeniami w poruszaniu się obywateli poza miejscem zamieszkania (mieszkania, czy domu). Całkowity lub częściowy zakaz opuszczania domu dosłownie z godziny na godzinę odcisnął też swoje piętno na funkcjonowaniu wielu branż, w tym na pracy agentów nieruchomości. Czy wirtualne spacery rozwiążą problemy agencji nieruchomości w czasie trwającej epidemii koronawirusa? Czy może problem jest jednak inny?

Koronawirus i wirtualne spacery – czy to ma sens?

Na pewno wirtualne spacery stały się „naturalnie” bardziej popularne w czasie gdy obywatele poszczególnych krajów przebywają w obowiązkowym, domowym areszcie. Dla wielu osób jest to okres, gdy dysponują większą ilością niezagospodarowanego czasu. Część z nich z pewnością sięgnie do multimediów dostępnych online, z których wirtualne spacery gwarantują dość unikalne wrażenia. Nie ruszając się z domu, można bowiem „zwiedzić” miejsca, których nie widziało się wcześniej lub po prostu chce się zobaczyć ponownie. Zaspokaja to na pewno niektóre potrzeby poznawcze. A co z kwestią pt. koronawirus i wirtualne spacery na rynku nieruchomości?

Inni czytali także: Kto to jest flipper?

Wirtualne spacery dla branży nieruchomości. Sposób na koronawirusa?

W branży nieruchomości, na rynku wtórnym szczególnie,  lockdown zaowocował jak nietrudno się domyślić brakiem chęci spotykania się z drugim człowiekiem i to zarówno ze strony poszukujących, jak i sprzedających nieruchomości. ”Skołowani” natłokiem informacji klienci wolą profilaktycznie, przez jakiś czas w ogóle nie spotykać się z nikim wliczając w to drugą stronę transakcji jak też – przy okazji – agenta ją reprezentującego. Zła wiadomość jest taka, że nie zmieni tego prawdopodobnie żaden wirtualny spacer, jak też inne formy zdalnej prezentacji, choćby najpełniej oddawały stan faktyczny mieszkania czy domu. Dobra wiadomość jest taka, że dla części najbardziej zdeterminowanych poszukujących (zdecydowanych na zakup już teraz), taka forma prezentacji jest czymś, co pozwala im ograniczyć liczbę potencjalnych, nieefektywnych, a zarazem zagrażających być może zdrowiu spotkań. To samo dotyczy zdeterminowanych sprzedających. Co ważne, mimo ryzyka niektórzy z nich są gotowi spotkać się (w drodze wyjątku) z innymi, o ile przybliży ich to do sfinalizowania transakcji.

Ograniczenia liczby spotkań to nie jedyny problem, większym problemem jest…

Wg mnie pierwsze z dwóch kluczowych pytań jest takie,

czy potencjalni kupujący ograniczą swój wybór wyłącznie do lokali, które można obejrzeć w postaci wirtualnego spaceru? Czy raczej wstrzymają się całkowicie z wyborem i zakupem, do czasu, gdy będą mogli osobiście zobaczyć wszystkie nieruchomości spełniające ich kryteriach?

Inaczej mówiąc, czy kupujący, mając na uwadze własne bezpieczeństwo, zdecydują się wybierać wyłącznie spośród mieszkań, domów, które mogli obejrzeć w formie wirtualnego spaceru? Czy może mając na uwadze wagę decyzji oraz ciężko zarobiony budżet, stanowiący często oszczędności całego życia odczekają kilka tygodni (a nawet miesięcy), aby zwiększyć sobie wybór a przy okazji przekonać się o czymś jeszcze…

„Poczekajmy, co będzie z cenami”…

Na podstawie pierwszych kilku, kilkunastu dni zaryzykowałbym tezę, że ograniczenie kontaktów bezpośrednich to nie największy problem, z powodu którego sprzedaż nieruchomości może w najbliższych tygodniach wyhamować (o ile już nie zamarła, o czym twarde dane poznamy dopiero ze źródeł publikowanych kwartalnie). Mam wrażenie, że większy wpływ na zatrzymanie sprzedaży ma coraz powszechniejsza postawa, którą streścić można w stwierdzeniu, „poczekajmy, co będzie z cenami”. Część, jeśli nie większość kupujących, wyczekuje na możliwy spadek cen. Z jakich powodów ceny nieruchomości mogłyby spadać w najbliższych dniach czy tygodniach? Z powodu spełnienia się niektórych ponurych scenariuszy, jakie docierają do nas za pośrednictwem środków masowego przekazu. Wymieniłbym tu choćby obawy o to, że:

  • wiele firm zakończy działalność
  • wiele osób zostanie bez pracy, zmniejszy się popyt, siła nabywcza, a z wraz z nimi spadną ceny mieszkań, domów. Niekoniecznie stracą na tym działki, ale to temat na inny wpis
  • nasz kraj opuszczą pracownicy z innych krajów (niedawne obrazki z granicy polsko-ukraińskiej zdają się urealniać taki scenariusz) na
  • rynek „wróci” wiele wynajmowanych wcześniej przez nich lokali
  • nie wiadomo jak na sytuację zareagują banki i jak będzie z dostępnością kredytów (być może gorzej niż dotąd).

A co na to wszystko Kowalski?

Postawmy się w sytuacji młodego małżeństwa, które w pierwszym kwartale chciało kupić własne M. Mamy na oku jeden, czy dwa lokale w cenie pół miliona, ale coraz częściej docierają do nas powyższe scenariusze.

Może warto zaryzykować jeszcze miesiąc, czy dwa oczekiwania a los przyniesie korektę cen na poziomie 5, 10 czy 15%? Czy 25 000 PLN, 50 000 PLN, czy 75 000 PLN to pieniądze, dla których warto wstrzymać się z zakupem parę miesięcy, czy tygodni?

Czy wirtualny spacer lub jakikolwiek inny zamiennik osobistego obejrzenia nieruchomości ograniczą realnie chęć przekonania się, czy, oraz o ile więcej pieniędzy zostanie w naszym portfelu?